Z niecierpliwością czekam na chwilę, w której będę mógł spojrzeć w oczy swojej „bliźniaczce genetycznej” i – być może zupełnie bez słów, a być może całą ich lawiną – podziękować za uratowanie życia.
Przerwana służba w Policji
Rafał Waśko
Od dziecka marzyłem o tym, by zostać policjantem i nieść pomoc innym. Moje plany spełniły się w 2002 roku. Od tego czasu dbałem o bezpieczeństwo mieszkańców Warszawy, następnie Gdyni, Pruszcza Gdańskiego, a obecnie Cedrów Wielkich – niewielkiej wsi położonej w województwie pomorskim, w której objąłem służbę dzielnicowego. Pewnego dnia, podczas rutynowego obchodu okolicy, poczułem ulatniający się gaz w jednej z kamienic. Bez chwili zastanowienia ewakuowałem lokatorów, wezwałem służby ratownicze i tym samym ocaliłem zdrowie i życie kilkudziesięciu osób. Gdyby nie moja szybka reakcja i opanowanie, mogłoby dojść do tragedii. Chociaż po tym zdarzeniu zostałem bardzo doceniony za moją postawę, nie uważam się za bohatera. Dla mnie praca w Policji to misja i od zawsze chciałem pomagać innym. Pod koniec 2018 roku mam 39 lat, wspaniałą żonę Karolinę i cudowną córeczkę Asię. Wspólnie z żoną oczekujemy również przyjścia na świat naszego wymarzonego synka. Jestem spełnionym prywatnie i realizującym się zawodowo mężczyzną. W styczniu 2019, jak grom z jasnego nieba, spada na nas paraliżująca wiadomość.
Od zawsze byłem silnym, wysportowanym, zdrowym mężczyzną. Jednak z końcem 2018 roku zaczęły męczyć mnie infekcje, słabłem, moje samopoczucie uległo znacznemu pogorszeniu. Karolina była wówczas w zaawansowanej ciąży. Cieszyliśmy się ogromnie. Snuliśmy wspólne plany i kompletowaliśmy wyprawkę dla synka. Na początku stycznia, za namową żony, udałem się na wizytę do lekarza rodzinnego, który zlecił mi badania krwi. Po południu z centrum medycznego otrzymałem wiadomość o nieprawidłowych wynikach i koniecznej dalszej diagnostyce. Oboje powtarzaliśmy sobie w duchu, że to na pewno przemęczenie, stres, sygnał od organizmu, że czas wyhamować i odpocząć. Przecież nigdy dotąd nie chorowałem. Podręcznikowy okaz zdrowia. Starałem się uspokoić Karolinę, że przy infekcji pogorszenie wyników krwi jest normalną sprawą. Dla lekarki jednak nie było to tak oczywiste. Zleciła dalsze badania w szpitalu. Diagnoza była dla nas jak uderzenie obuchem w głowę: białaczka.
Rozpoczął się wyścig z czasem. trafiłem do Kliniki Hematologii i Transplantologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Moją diagnozę zmieniano dwukrotnie. Początkowo lekarze podejrzewali ostrą białaczkę promielocytową, a następnie przewlekłą białaczkę szpikową. Końcową diagnozą okazała się ostrą białaczką szpikową (AML). byłem jedynym pacjentem na świecie, którego translokacja genów nie odpowiadała żadnemu schematowi, który mógłby być pomocny w postawieniu diagnozy. Karolina się załamała. Kiedy zostawała sama w domu, płakała. Paraliżował ją strach, że choroba może jej mnie zabrać, a dzieciom –tatę. Jednak przy mnie starała się być silna. Podobnie jak ja. Postanowiłem w duchu, że będzie to po prostu krótki epizod w naszym życiu – epizod, składający się z trzech aktów: szpital i leczenie – zdrowienie – powrót do domu. Taki był plan. Wizję walki z chorobą potraktowałem jako przyjęcie rozkazu. Zupełnie jak na służbie. Miałem za zadanie wygrać z chorobą i z takim nastawieniem przystąpiłem do pojedynku z białaczką.
Szpital, chemia, izolacja od bliskich. Po pierwszym wlewie, i chwilowej poprawie, choroba zaatakowała mnie ponownie. Kolejna chemia. Tym razem musi się udać! – powtarzałem sobie w duchu. Jednak leczenie nie przynosiło efektów. Lekarze zadecydowali, że będę potrzebował przeszczepienia szpiku. Rozpoczęło się poszukiwanie niespokrewnionego Dawcy krwiotwórczych komórek macierzystych. Ogromne wsparcie nie tylko od bliskich, ale także koleżanek i kolegów z pracy oraz osób zupełnie obcych, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wspólnie z Fundacją DKMS zorganizowali akcję rejestracyjną. Potencjalni Dawcy rejestrowali się zarówno w całym powiecie, jak i innych zakątkach Polski i świata. Ogromna fala dobrej energii dodawała mi otuchy i sprawiła, że wstąpiła we mnie jeszcze większa nadzieja na wyzdrowienie. Mimo że po pierwszych trzech chemiach mój organizm nie rokował zbyt dobrze, zdałem sobie sprawę, że nie mogę zmarnować tak niewyobrażalnej ilości dobra, która do mnie spływała od niekiedy całkiem obcych ludzi.
W marcu urodził się nasz wyczekiwany synek - Aron. Chciałem jak najszybciej wziąć w ramiona synka i to dodawało mi siły i mobilizowało do walki z chorobą. Po kilku miesiącach otrzymałem wyczekiwaną wiadomość. Znalazł się dla mnie „bliźniak genetyczny”!. O osobie, która w bezinteresownie zdecydowała się oddać mi cząstkę siebie wiedziałem niewiele, tylko, że jest to kobieta z Niemiec. Datę mojego przeszczepienia ustalono na początek czerwca 2019 roku. Kiedy wydawało się, że jesteśmy już na ostatniej prostej do sukcesu okazało się, że niestety, kondycjonowanie nie przynosiło efektów. Chemioterapia przygotowująca do przeszczepienia nie była w stanie zatrzymać produkcji komórek w moim szpiku kostnym. Lekarze nie wiedzieli, dlaczego tak się dzieje. Przeczepienie szpiku stanęło więc pod znakiem zapytania. To był bardzo ciężki i stresujący dla nas obojga czas. Dopiero ostatni wlew chemii mieloablacyjnej zdołał mnie „wyzerować” na tyle, by można było przeprowadzić zabieg. Sam zabieg, a także późniejszy rygor związany z utrzymaniem sterylności, były dla mnie szczególnie trudne. Osamotnienie, ból i szpitalna cisza towarzyszyły mi jeszcze przez jakiś czas. Po niespełna trzech tygodniach od zabiegu byłem już z powrotem w domu.
W czerwcu 2021 roku miną dwa lata od mojego przeszczepienia i wtedy będę chciał poznać moją Dawczynię. Z niecierpliwością czekam na chwilę, w której będę mógł spojrzeć w oczy swojej „bliźniaczce genetycznej” i – być może zupełnie bez słów, a być może całą ich lawiną – podziękować za uratowanie życia. Sam kiedyś figurowałem w bazie potencjalnych Dawców szpiku Fundacji DKMS. Zarejestrowałem się dwa lata przed chorobą. Chciałem w ten sposób pomóc jednej z mieszkanek Cedrów Wielkich. Dziś, na skutek przebytej choroby, nie mogę być Dawcą faktycznym, jednak w dalszym ciągu zachęcam innych do rejestracji. Moja historia może być przykładem na to, że choroba nie wybiera i może zaatakować każdego. Jest także dowodem na to, że dobro zawsze powraca.