Agata Gąsiorek - Dawczyni komórek macierzystych

16.04.2021

"Już wiesz że jestem - wiedz, że zawsze będę, gdziekolwiek, kiedykolwiek, gdy wyciągniesz dłoń..."

Witam! Mam na imię Agata. Jakieś 3 lata temu poszukiwałam w Internecie informacji dotyczących dni krwiodawstwa, ponieważ po raz kolejny chciałam oddać trochę swojej krwi dla innych. Natknęłam się wtedy na DKMS i szczerze powiem bez zastanawiania weszłam na ich stronę. Trochę poczytałam i nawet zadzwoniłam do jednego z pracowników, aby dowiedzieć się więcej, po niecałej godzinie wysłałam zgłoszenie i jednocześnie zamówienie dotyczące dokumentów wraz z patyczkami do wymazu. Wtedy pomyślałam, że warto być obecnym w takiej bazie dawców, a nóż widelec ktoś będzie potrzebował pomocy. Po jakimś czasie otrzymałam list wraz z patyczkami i dokumentami do wypełnienia, zajęło mi to chwilę, a kilka dni później odwiedziłam pocztę, by to wysłać.

Minęły 2 lata, pewnego wieczoru do pokoju wszedł mój chłopak, z którym dość długo mieszkam i oświadczył, że ma dla mnie niespodziankę. Byłam zaskoczona co on takiego znów wymyślił. Pokazał mi kartę dawcy i powiedział, że on też jest w bazie, że zapisał się i chciał zrobić mi niespodziankę. Bardzo się ucieszyłam i nie ukrywam, że trochę wzruszyłam. Ale najlepsze dopiero było przed nami. Dokładnie rok później od zapisania się Bartka do fundacji otrzymał e-maila z informacją, że znalazł się pacjent, który potrzebuje jego komórek. Gdy mi o tym powiedział hm… no wybuchłam płaczem z radości, a jednocześnie delikatnej złości z pytaniem ”Kurde dlaczego Ty, a nie ja?!”, ale szybko mi przeszło i cieszyłam się jego szczęściem. Udaliśmy się na badania wstępne do Ośrodka Zdrowia, a później czekaliśmy na kolejny telefon, który dosyć szybko zadzwonił. Dostaliśmy informacje o metodzie (z krwi obwodowej) i o miejscu pobrania, czyli Dreźnie. Musieliśmy dojechać do Wrocławia, później ze wspaniałym tłumaczem Maciejem, którego gorąco pozdrawiamy, do Drezna. Kolejne 2 tygodnie przeleciały jak nigdy. I tak oto oddał część siebie mężczyźnie 68-letniemu ze Stanów. Wróciliśmy po tych wydarzeniach do domu i układaliśmy dalej nasze życie.

Rok po tych wydarzeniach, kiedy leżałam „zdychająca” w łóżku z powodu panującej grypy, zadzwonił telefon, tym razem do mnie i wtedy pierwszy raz w życiu ozdrowiałam w 5 sekund. Był to Pan Andrzej Zaczek z Fundacji DKMS, dzwonił z informacją, że znaleziono pacjenta, bliźniaka, który potrzebuje moich komórek. Świat stał się wtedy jeszcze jaśniejszy i piękniejszy, nie do uwierzenia było, że ludzie mieszkający w jednym domu, będący parą mogą oboje podarować komuś część siebie. Gdy opowiedziałam Panu Andrzejowi o tym, że Bartosz też był, dokładnie rok temu w Dreźnie, oddał komórki i w ogóle, to nie mógł uwierzyć. Szczerze ja do dziś nie wierzę, że to realne. Ale musiałam w końcu otworzyć oczy. Pod koniec 2013 roku zgłosiłam się do OZ na badania wstępne i czekałam na telefon. Minął styczeń, luty, marzec i cisza, pomału traciłam nadzieję, która tak naprawdę nie powinna znikać, na to czy będę mogła komuś pomóc. Postanowiłam sama zadzwonić do Fundacji, okazało się wtedy, iż została przedłużona mi tzw. rezerwacja do maja.

Na początku kwietnia 2014 otrzymałam telefon od Pani Barbary Jeżowskiej, że jest zgodność i mogę przyjechać na badania przed pobraniem, tym razem do Gliwic. Byłam w tak ciężkim szoku, że dopiero po kilku dniach dotarło do mnie co się naprawdę dzieje! Pomyślałam „ktoś potrzebuje właśnie mojej pomocy? Przecież to niemożliwe, jestem tylko szarym człowiekiem”. Nadszedł dzień wyjazdu, noc w hotelu, rano badania, wszystko poszło dobrze, wyniki w porządku. Otrzymałam Neupogen do wstrzyknięcia podskórnego i wróciliśmy do domu.

Nie wiem kiedy czas tak szybko zleciał. Weekend majowy, końcówka zastrzyków, a ja dalej nie mogłam w to uwierzyć. Nadszedł ten dzień! Dzień wyjazdu, byłam tak podekscytowana, że o niczym innym nie mogłam myśleć. Dotarliśmy do Gliwic, noc w hotelu była ciężka, mało spałam, rano zjadłam śniadanie, choć z nerwów wcale nie miałam na nie ochoty. W głowie plątało się milion myśli, czy się uda, jak to wszystko przebiegnie. Otuchy cały czas dodawał mi Bartosz, za co jestem mu wdzięczna. Przed godziną 8 byłam już na sali, podpięcie pod separator i można było zacząć to, na co tak długo czekałam. Wszystko przebiegło pomyślnie! Udało się zebrać komórki, które miały dać drugiemu człowiekowi szansę na normalne życie. Po rozmowie z lekarzem dowiedziałam się, że trzeba będzie jeszcze jutro zjawić się na oddziale transplantacji, ponieważ potrzebujemy jeszcze ok. 25% komórek. Wróciliśmy do hotelu. Noc przeminęła bardzo szybko. Rano kolejna wizyta w Klinice i znów to samo: podpięcie do separatora i dalszy ciąg pobierania. Po 4 godzinach zakończyliśmy cały proces, udało się uzbierać całość! Pełna szczęścia wyszłam z kliniki i nadszedł czas wracać do domu z pięknymi chwilami w głowie.

Podczas podróży zadzwonił telefon, to DKMS, Pani Barbara. Dowiedziałam się, że część mnie trafiła do genetycznego „papcia” - 55-letni mężczyzna z Grecji. Uwierzcie, gdy tylko to usłyszałam, łzy puściły mi się z oczu jakby w wodociągach rura pękła. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. To najpiękniejsze uczucie, jakie kiedykolwiek w życiu przeżyłam, ofiarowałam komuś szansę na to, by żył normalnie, by spełniał swoje marzenia, by cieszył się każdym dniem!

Właśnie takie wydarzenia dają dużo do myślenia, ile tak naprawdę jest warte nasze życie? Jakie jest kruche… A potrzeba nam tylko małą chwilę, aby stać się potencjalnym dawcą, by dać szansę chorym na to, by zobaczyli światło w tym ciemnym tunelu. Mija miesiąc od dnia pobrania, nie odczuwam żadnych „skutków” po całym wydarzeniu, no może jeden… DUMA, że taki mały gest ratuje czyjeś życie! Sami zobaczcie, jakie to uczucie.

To właśnie moja historia - a jaka będzie Wasza?:)

Ty też możesz uratować komuś życie!