W 2011 roku, na moje pięćdziesiąte urodziny, zrobiłam sobie prezent i zarejestrowałam się w Fundacji DKMS. Wiedziałam, czym zajmuje się Fundacja i byłam przekonana, że chcę zostać dawcą komórek macierzystych, a tym samym dać szansę biorcy na dalsze życie. Wszelkie obawy przyćmiewała myśl, że po drugiej stronie jest człowiek i jego rodzina, którzy z ogromną nadzieją czekają aż znajdzie się dawca.
W marcu 2014 roku wyjechałam do pracy za granicę. Pracodawca nie spełnił podstawowych warunków umowy, więc po dwóch tygodniach, rozczarowana wróciłam do Polski. Po otrzymaniu od Fundacji DKMS telefonu z zapytaniem czy podtrzymuję swoją decyzję bycia dawcą zrozumiałam, dlaczego los zmusił mnie do wcześniejszego powrotu do Polski.
Przygotowania do pobrania komórek macierzystych przebiegały perfekcyjnie. Na każdym etapie byłam otoczona opieką i czułam się bezpiecznie.
Pierwsza data pobrania była wyznaczona w dniu moich kolejnych urodzin, jednak na kilka dni przed rozpoczęciem stymulacji czynnikiem wzrostu Fundacja wstrzymała całą procedurę. Biorca nie był jeszcze gotowy na przyjęcie komórek macierzystych.
Kolejna data pobrania została wyznaczona na początek września. Tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie i pobranie odbyło się w szpitalu uniwersyteckim w Krakowie. Pobranie przebiegało w dwóch etapach przez dwa dni. Towarzyszyła mu miła atmosfera i brak strachu. Jedynymi skutkami ubocznymi były nieznaczne bóle kości, mięśni i obrzęk ciała. Wszystkie objawy minęły po kilku dniach.
Po pobraniu otrzymałam informację, do kogo i gdzie trafiły moje komórki macierzyste. Poczułam nieprawdopodobną radość z tego, że gdzieś, ktoś otrzymał szansę na nowe życie, na realizację planów i marzeń.
To jest cudowne uczucie, dla którego warto dać się unieruchomić na kilkanaście godzin na fotelu w klinice.