Do końca sam nie wiem jak zaczęła się moja przygoda z Fundacją DKMS. Prawdopodobnie zarejestrowałem się wypełniając formularz przez internet i odsyłając później pakiet rejestracyjny. Było to parę lat temu, dlatego nie pamiętam. I później cisza...aż do lutego 2016 roku. Dzwoni jakiś warszawski numer...myślę sobie- "nie odbieram, pewnie jakiś bank dzwoni", ale...odebrałem.
Koordynatorka z fundacji poinformowała mnie że znalazł się Biorca, spytała czy dalej wyrażam gotowość do oddania szpiku, wytłumaczyła jak wszystko będzie wyglądać i umówiła mnie od razu na badania wstępne.
Na wynik badań czekałem ok. 3 tygodni, wynik potwierdził moja zgodność z Biorcą. Później przyszedł czas na szczegółowe badania, które odbył się z małymi problemami, ale przeszedłem je.. Następnie zastrzyki w celu pobudzenia komórek macierzystych i pod koniec maja usiadłem w fotelu w jednej z klinik, oddając przez 2 dni komórki macierzyste.
Kilka dni po oddaniu dostałem ogólną informację z fundacji kto był Biorcą.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że pisząc to mija już prawie rok od pobrania komórek, a do mnie nadal nie dociera że uratowałem życie drugiej osobie (już wiem, że komórki się przyjęły i Biorczyni wraca do zdrowia). Pomyślicie "czemu on się nie cieszy?". Odpowiadam: „dla mnie to coś normalnego, że jeśli można pomóc drugiej osobie to dlaczego tego nie zrobić?”.
Nie będę też nikogo namawiać na rejestrację jako potencjalny Dawca, bo każdy powinien zdecydować o tym, czy tego SAM chce. Nie uważam też siebie za jakiegokolwiek bohatera czy kogokolwiek innego. Każdy ma swoje sumienie, ode mnie dodam że nie ma się czego bać przy oddawaniu komórek macierzystych i że to nic nie boli (oprócz dwóch wbić igieł :) ).