Niby wszystko wiedziałam ale tak naprawdę to dopiero teraz wiem wszystko...ale po kolei.
Po pierwsze. Jestem ok. 7 miesięcy po pobraniu szpiku z talerza kości biodrowej. Jestem zdrowa. Pierwsze badania kontrolne miałam po miesiącu od pobrania, wyniki były OK. Kilka dni temu dostałam skierowanie na kolejne badania kontrolne mojego stanu zdrowia. Dodam, że te badania są na koszt fundacji DKMS. Po zabiegu wróciłam do pracy po 14 dniach chorobowego a to dlatego bo moje wyniki nie były do końca super, nastąpiło u mnie osłabienie organizmu, spadek żelaza sprawił, że przez pierwsze kilka dni, tak do tygodnia, kręciło mi się dość mocno w głowie i szybko się męczyłam. Ale ogólnie wszystko było OK. Żelazo w tabletkach i odpoczynek to wytyczne od lekarza. Pierwszy tydzień starałam się leżeć, w drugim już mniej mi to wychodziło.
Po tych dwóch tygodniach czułam się jak przed pobraniem. Samo miejsce pobrania, czyli dolna część pleców - Nie kręgosłup!!! (na stronach DKMS jest szczegółowo przedstawione i opisane miejsce pobrania z talerza kości biodrowej i krwi obwodowej) szczerze mówiąc troszkę mnie bolała a ten ból faktycznie można porównać do bólu po uderzeniu się w kant szafki i da się go przeżyć bez środków przeciwbólowych. Z tego co ja wiem to samo pobranie wyglądało tak: w znieczuleniu ogólnym (czyli śpimy jak kamień) w tym samym czasie zostały wbite mi dwie igły, przez które lekarze wyciągnęli ok. 1100 ml szpiku metodą wielokrotnych nakłuć obu kolcy biodrowych tylnych górnych. Wiem, że obudziłam się po ok. 90 minutach z dwiema malusieńkimi rankami na dolnej części pleców zaklejonymi plasterkami. Mam teraz dwie „śliczne” maleńkie blizny, prawie nie widoczne a dla mnie tak bardzo ważne Ja akurat nie miałam jakichś strasznych przypadłości po narkozie, chciało mi się spać i byłam osłabiona. Większość dnia przespałam. No i średnio wyglądałam, podpuchnięte oczy… ale to na drugi dzień przeszło i zostałam wypisana do domu. Czyli nie całe trzy dni w szpitalu. Co do warunków i traktowania w szpitalu to ŁAŁ. Człowiek przyzwyczajony do sal szpitalnych – wszyscy wiemy jak jest w szpitalu, znajdując się we własnej sali z TV (za którą nie trzeba płacić), łazienką i klimatyzacją czuje się wyjątkowo, pomijają całą sytuację. Opieka przemiła, komplet badań bez siedzenia w poczekalniach. Nie codzienne sytuacje, przynajmniej jak dla mnie, i pomimo wszystko bardzo miłe.
Po drugie. Przez wyjazd na badania wstępne i samo już pobranie mogłam zwiedzić Warszawę, nigdy wcześniej nie byłam w stolicy. Na badaniach spotkałam ludzi, którzy również przyjechali żeby komuś pomóc. Jedni mieli pobranie z krwi obwodowej inni tak jak ja z talerza kości biodrowej. Z jednej strony miło było zobaczyć na własne oczy, że są ludzie, którzy bezinteresownie chcą pomóc a z drugiej, przykro, że są gdzieś tam ludzie chorzy, którzy potrzebują tej pomocy. Muszę napisać jeszcze o moich cichych bohaterach tej historii, bez których nie przetrwałabym tej całej „sytuacji”. Mój mąż był ze mną na badaniach i podczas pobrania. Cały czas, gdy okropnie się denerwowałam był przy mnie i po prostu mnie rozśmieszał, żeby rozładować emocje. Gdy go zapytałam po co wszystkim mówi, że będę oddawać szpik odpowiedział (a nie jest zbyt wylewny), że jest po prostu ze mnie dumny. Ja jestem też z niego dumna bo niedawno zarejestrował się w DKMS. No i moja Mama, która w trosce o mnie przeżywała to wszystko trzy razy bardziej niż ja i na której pomoc zawsze mogę liczyć. Dziękuje Mamo!
Po trzecie… Po najważniejsze! Około miesiąc temu dostałam maila z informacją o stanie zdrowia mojego Biorcy. To co przeczytałam sprawiło, że dopiero tak na prawdę dotarło do mnie co się wydarzyło. Słowa, które powtarzam sobie w myślach i dzięki którym mam codziennie powód do uśmiechu to, cytuje: „Pacjent żyje”. To niesamowite, że dzięki „sytuacji”, którą opisałam powyżej, gdzieś tam na świecie jakiś człowiek ma szanse na szczęście, na normalność, na przeżywanie codziennych emocji, ma szanse na życie. Trzymam kciuki! Mam ogromną nadzieje, że ta Kobieta, zaledwie kilka lat młodsza ode mnie, z każdym dniem będzie czuć się coraz lepiej a pewnego dnia dostane od niej list, maila, jakąś wiadomość, że czuje się dobrze, że wyzdrowiała i żyje pełną piersią, że jest szczęśliwa.
Na koniec mogę powiedzieć, że zrobiłabym to drugi i trzeci i czwarty raz bez mrugnięcia okiem i uparcie będę twierdzić, że oddanie szpiku kostnego nie jest jakimś specjalnym wyczynem. Ale mam nadzieję, że moje rodzeństwo genetyczne będzie zdrowe i nie będzie takiej potrzeby. Pomożesz? Pomożesz bo możesz! Masz to w genach… nic prostszego!