Jako Potencjalny dawca komórek macierzystych zarejestrowałam się w kwietniu 2014 roku podczas akcji studenckiej w Toruniu ”Dwa wymazy i do bazy”. Kiedy poczytałam jak to naprawdę wygląda i że niczym nie ryzykujemy, wiedziałam, że muszę się zapisać. Uśmiechnięta wolontariuszka, która mnie rejestrowała, powiedziała mi, że szansa, iż zostanę dawcą jest jedna na milion. Dlatego też chyba nie wierzyłam, że to ja będę miała szansę komuś pomóc. Jednak już po roku zadzwonił telefon.
Pamiętam dokładnie ten dzień. Brzydki, szary dzień, kiedy nie chce się nic. Zrezygnowana odebrałam telefon, myśląc, że to znowu jakiś telemarketer. Gdy usłyszałam w słuchawce Fundacja DKMS, od razu wiedziałam, co usłyszę za chwilę. Na pytanie czy nadal podtrzymuję swoją decyzję od razu powiedziałam „Tak”. Nie wiem jak mogłabym odmówić. Pani Anna zrobiła mi mały wywiad na temat mojego zdrowia, i opowiedziała, co teraz będzie się działo. Umówiła mnie na badanie krwi w celu potwierdzenia zgodności w dogodnym dla mnie miejscu i czasie. Jeszcze tego samego dnia zaczęłam wypełniać ankietę medyczną. Emocje w czasie takiej rozmowy są nie do opisania. Cieszyłam się, że to właśnie ja mogę pomóc. Zaraz po tym naszły mnie wątpliwości czy na pewno jestem zdrowa czy dam radę pomóc mojemu bliźniakowi. Towarzyszyło mi to chyba do momentu, kiedy usłyszałam, że zebrano odpowiednią ilość komórek.
Dwa tygodnie po oddaniu krwi dostałam wiadomość, że zgodność została potwierdzona, ale na razie trzeba czekać na odpowiedni czas. Myślałam, że będę długo czekać, jednak po kolejnych dwóch tygodniach dostałam telefon, że mam się zgłosić na badania i że pobranie zaplanowane jest już na 21 lipca. Od pierwszego telefonu z fundacji nie mogłam przestać myśleć o moim bliźniaku. Zastanawiałam się, kto to jest. I trzymałam kciuki, żeby dał radę wytrzymać do przeszczepienia.
Na badaniach wstępnych okazało się, że jestem zupełnie zdrowa i dostałam zastrzyki z czynnikiem wzrostu wraz ze szczegółową informacją jak to zrobić. Trochę mnie przerażała myśl, że sama mam sobie robić zastrzyk. Pomogła mi jednak koleżanka Kasia i w końcu sama nauczyłam się zrobić zastrzyki. Okazało się, że strach ma wielkie oczy i to nie jest ani trudne ani bolesne. Po zastrzykach nie czułam się najlepiej, ale dałam radę normalnie w tym czasie pracować.
W końcu nadszedł dzień pobrania. Nie bałam się pobrania, ale tego, czy na pewno wszystko się uda. W szpitalu zostałam nazwana „Malutką”. Niestety moje żyły nie chciały na początku współpracować. Najpierw krew nie leciała, a potem bardzo słabo. Trochę się stresowałam, jednak wkrótce zbierały się pierwsze komórki. Okazało się, że muszę jeszcze oddać komórki następnego dnia, gdyż mam prawie dwa razy większego biorcę od siebie i potrzeba mu więcej komórek. Jednak byłam na to przygotowana. Gdy już pobranie zbliżało się do końca, nie mogłam opanować emocji i zaczęłam płakać ze szczęścia, że to się naprawdę udało. W sumie spędziłam 8 godzin na bardzo wygodnym fotelu, miałam również świetną opiekę Pani Kasi. Był ze mną mój chłopak, który cały czas się mną opiekował, szczególnie wtedy, gdy nie mogłam ruszyć rękoma. Przez całe pobranie i także po zabiegu czułam się świetnie. Jedyny dyskomfort odczuwałam w rękach, które trochę zdrętwiały. Jeśli będzie taka potrzeba, oddam komórki jeszcze raz. Gdyby to było takie straszne, jak niektórzy sobie wyobrażają, raczej drugi raz bym tego nie zrobiła. Także zapewniam, że nie ma co się bać.
Po pobraniu odebrałam legitymację i odznakę Dawcy przeszczepu, a także uścisk od Pani Kasi. Czułam się bardzo szczęśliwa i ciągle mi się chciało płakać. Wiedziałam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, żeby zostać dawcą. Parę godzin po pobraniu dostałam telefon z fundacji z informacją, kto jest moim bliźniakiem. Okazało się, że to mój rówieśnik z Izraela. Chodź mieszka tak daleko, to na pewno ma wiele planów na przyszłość i chce żyć jak każdy z nas. Fakt, że zostałam dawcą, spotkał się z dużym uznaniem wśród bliskich i znajomych. Ja jednak nie czuję się bohaterką. To była zwykła, ludzka decyzja. Skoro mogłam komuś pomóc, zrobiłam to. Ja nic nie straciłam, a ktoś może tak wiele zyskać. I na to właśnie liczę, że mój bliźniak wyzdrowieje i może kiedyś się spotkamy.