Janusz Koliński - Dawca komórek macierzystych

16.04.2021

Niedawno miałem przyjemność oddać komuś komórki macierzyste z mojej krwi, które być może uratują tej osobie życie. Postanowiłem o tym napisać, zawsze istnieje szansa, że dany czytelnik pójdzie w moje ślady i również się zapisze do Fundacji DKMS.

[ ... gdzieś na początku 2015r.] Rejestracja w DKMS należy do najprostszych. Ot, wystarczy wejść na ich stronę i kliknąć w zostań dawcą. Następnie wypełniamy krótką ankietę, dzięki której dowiemy się czy w ogóle mamy szansę na zostanie dawcą komórek macierzystych. Po wypełnieniu ankiety, otrzymujemy możliwość rejestracji, podczas której podajemy swoje dane osobowe w celu wpisania do bazy potencjalnych dawców i podajemy adres zamieszkania, na który zostanie wysłany pakiet rejestracyjny. Po wypełnieniu formularza, czekamy na jakąkolwiek odpowiedź ze strony DKMS.

W moim przypadku po kilku tygodniach do skrzynki pocztowej zawitała przesyłka z fundacji. Znajdowała się w niej karta rejestracyjna oraz dwa patyczki z dołączoną dodatkową kopertą. Te "patyczki" to nic innego jak waciki, na które musimy pobrać wymaz z wewnętrznej strony policzka. Po odesłaniu wymazu, tak jak poprzednio, czekamy na informację z fundacji. Jeśli testy przejdą pozytywnie, po jakimś czasie otrzymujemy pocztą kartę oficjalnego dawcy komórek macierzystych. Teraz wystarczy tylko cierpliwie czekać na odpowiedź z fundacji o potrzebie oddania komórek, o ile rzecz jasna taką informację otrzymamy.

[ ... koniec 2015r.] Na początku grudnia dostałem telefon, że zakwalifikowałem się do oddania komórek macierzystych, ale muszą mieć pewność, że jestem bliźniakiem genetycznym biorcy w 100%. Po krótkiej wymianie zdań oraz zapewnieniu z mojej strony, iż wciąż nie zmieniłem zdania dot. oddania komórek macierzystych, zostałem umówiony na pobranie krwi w przychodni w mojej miejscowości. Po kilku dniach o umówionej godzinie stawiłem się w przychodni i oddałem krew do badania. Pozostało mi ponownie czekać na informację ze strony fundacji.

[Grudzień 2015r.] Dostałem oficjalną informację, iż z otrzymanego wyniku badania krwi kwalifikuję się jako dawca komórek macierzystych. Nie muszę kryć tego, jak bardzo się cieszyłem na myśl, że mogę komuś uratować życie. Otrzymałem też informację, iż ze względu na to, że stan pacjentów chorych na białaczkę może ulec szybkim zmianom, lekarzom nie udało się ustalić, kiedy dokładnie osoba ta będzie potrzebować przeszczepienia komórek macierzystych. W związku z tym DKMS przedłużył mi rezerwację. Trzy miesiące pomyślałem ... długo ?

[Styczeń 2016r.] Szok. Potrzeba wcześniej. Mogę pomóc? Jasne! Pobranie mam zapisane w kalendarzu na dwa dni, gdyby okazało się, iż pierwszego dnia podczas pobierania oddałbym za mało, to drugiego dnia mogę nadrobić. Na razie muszę się przygotować na badania wstępne.

[Luty 2016r.] Kilka dni wcześniej rozmawiałem z lekarzem prowadzącym, który rozwiał kilka moich wątpliwości, a teraz na 7 rano gnam taksówką do szpitala na badania. Byłem traktowany jak VIP. Osobny pokój, w którym mogłem zostawić rzeczy, osobisty lekarz, badania poza kolejnością, no może nie do końca. Plamą na honorze byłaby dla mnie sytuacja, gdybym wszedł w kolejkę przed staruszkami czekającymi na USG. Przyjechałem na 7, a wyszedłem po 12. Prócz pobrania krwi odbyłem wywiad z lekarzem, który wypytywał mnie o wszelkie niezbędne informacje na temat mojego zdrowia, potem badania fizykalne, USG, EKG, RTG klatki piersiowej wykonywane wielką machiną zapewne pamiętającej czasy PRLu. O oddawaniu moczu w prywatnej toalecie personelu nie wspomnę. Wspomniałem, ups…

Z racji pracy w dniu badania, otrzymałem stosowne pismo dla pracodawcy, iż należy mi się 100% płatnego podczas mojej nieobecności oraz wypis L4 od lekarza, by usprawiedliwić moją nieobecność w pracy. Po badaniach zostało mi jeszcze przeszkolenie z przyjmowania czynnika wzrostu (G-CSF), by wyprodukować dodatkowe komórki macierzyste. Także będzie szansa, że pobiorą wszystkie jednego dnia, a jak nie. to kolejnego dnia następna wizyta. Nie wyobrażam sobie, by samemu wbijać jakiejkolwiek długości igłę w brzuch i to dwa razy dziennie, równo co 12 godzin. Może żona pomoże…

[Luty 2016r.] Pierwsza dawka w sobotę o 6.30. Ciężko wstawać ze świadomością. że jest sobota, ale czego się nie robi w słusznej sprawie… Lekarz nakazał brać co 12 godzin, więc myślę, że o 6.30 i 18.30 styknie idealnie. Ale żeby się samemu kłuć? Za pierwszym razem pomogła mama, potem żona... a na końcu i ja załapałem, że to nie aż takie straszne. Igiełka z półtora centymetra, zawartość strzykawki wielkości próbki z kosmetykami. Pierwszego dnia nic się nie działo, no może głowa trochę bolała, to zażyłem Paracetamol i przeszło. W poniedziałek i wtorek miednica dawała się we znaki, lekkie bóle z tyłu i klatka piersiowa podczas kichania dawała uczucie. jakbym miał na sobie zbroję rycerską:). Na szczęście jutro ostatni zastrzyk o 5 rano i wyruszamy na 7 na pobranie!

[Luty 2016r.] Do kliniki pobrania przyjechaliśmy nawet wcześniej, dwadzieścia minut czekania i zaczynamy. Prócz mnie w pokoju była ze mną żonka, pielęgniarka i kilka co chwila zmieniających się osób, które również oddawały komórki macierzyste. Nawet miałem przyjemność poznać kilku lekarzy prowadzących wraz ze studentami medycyny, którzy doglądali jak w praktyce wygląda pobranie komórek macierzystych w ramach ćwiczeń w szpitalu. Przed głównym pobieraniem, kilka fiolek mojej krwi zabrano do analizy, by mniej więcej określić ile nagromadziło się komórek macierzystych przez te kilka dni i czy będę musiał jeszcze jutro tutaj się zjawić. Podpięcie do aparatury nie było aż takie straszne jak początkowo myślałem. W obu rękach miałem wenflony i zostałem podłączony do maszyny losującej. Wróć! Wytracającej z mojej krwi komórki macierzyste. Na szczęście krew została pobierana z jednego ramienia, a wracała po wytrąceniu komórek do drugiego ramienia. Po około 2 godzinach weszła pani doktor i oznajmiła mi, iż ze wstępnych badań wynika, iż jednak będę się musiał zjawić w dniu kolejnym.

Po pobraniu krwi - raptem 4 godziny zajęło pobranie - i wytrąceniu z nich komórek musiałem odczekać na ostateczne wyniki, od których miało zależeć, czy w dniu kolejnym musiałbym się ponownie stawić w klinice pobrania. Przez ten czas pani pielęgniarka podłączyła mnie pod kroplówkę, bym mógł nabrać trochę sił i energii. Po około godzince, otrzymałem wynik. 150% !!! O dodatkowe 50% normy. Człowiek od razu czuje się jak bohater. Na zakończenie otrzymałem legitymację dawcy oraz metalowy emblemacik. Nie było tak strasznie, jak się początkowo spodziewałem. To głównie zasługa rodziny, która trzymała za mnie kciuki oraz żonki, która wspierała mnie na duchu i towarzyszyła podczas pobrania. Cud żona!

Drogi czytelniku, Ty też możesz pomóc. Zastanów się i podejmij decyzję, wystarczy się zarejestrować i czekać. Nic Cię to nie kosztuje, a możesz uratować komuś życie. Jak wcześniej wspomniałem DKMS to organizacja non-profit, a fundusze pozyskuje właśnie dzięki sponsorom i ofiarodawcom. Można przekazać darowiznę lub wspomóc oddając 1% - w końcu niedługo będziesz musiał oddać PIT do Urzędu Skarbowego.

A tak na zakończenie. W dniu dzisiejszym odebrałem telefon od DKMS z informacją o płci, wieku oraz miejscu zamieszkania biorcy. Więcej danych nie uzyskałem. Fundacja broni się ochroną danych osobowych i słusznie, bo może dana osoba sobie nie życzy rozpowszechniania jej danych osobowych. Po dwóch latach dowiem się więcej danych o osobie i nie omieszkam się z nią spotkać, by poznać mojego genetycznego bliźniaka.

Ty też możesz uratować komuś życie!