Nie pamiętam dokładnej daty rejestracji w bazie potencjalnych dawców DKMS, ale było to około dwa lata temu. Nic nadzwyczajnego, tzw. pakiet startowy, czyli wymaz z jamy ustnej i wysyłka do DKMS. Właściwie sprawcą tego zdarzenia był mój mąż, który zamówił ten pakiet startowy, a później wszystko potoczyło się zwyczajnie.
W marcu 2014 r. otrzymałam tel. z pytaniem czy dalej podtrzymuję swoją decyzję o oddaniu komórek macierzystych i już kilka dni po tym telefonie w rejonowej przychodni miałam pobraną krew do dalszych, szczegółowych badań. Otrzymałam też informacje, że od tej chwili muszę na siebie uważać (to zrozumiałe) i że jestem w trzymiesięcznej rezerwacji dla tego pacjenta, który był przygotowywany do ewentualnego przeczepienia.
Po trzech miesiącach podziękowano mi za cierpliwość i że na razie do przeszczepienia nie dojdzie, bo być może biorca nie był jeszcze gotów. Jednakże już po tygodniu kolejny telefon i informacja o następnych 3-4 miesiącach „szczególnej rezerwacji” (czyli znowu uważam na siebie).
W październiku 2014 otrzymałam telefon z Fundacji: „pierwsze kompleksowe badania w Klinice w Poznaniu na początku listopada 2014 r.” Dopiero wtedy dotarło do mnie poczucie strachu, ale nie przed separacją komórek macierzystych, ale przed tym, czy rzeczywiście jestem na tyle zdrowa, żeby móc pomóc osobie, której dano wiarę, że to przeszczepienie dojdzie do skutku. Na moje szczęście wszystkie badania wyszły pozytywnie i już pod koniec listopada nastąpiła separacja. Powiem tak, opieka w Klinice była na najwyższym poziomie, wszyscy się o mnie troszczyli, a pozostali pacjenci podchodzili do mnie i gratulowali decyzji, a ja nic nie zrobiłam nadludzkiego!
Sam zabieg jest bezbolesny, dobrze jest na zapas skorzystać z toalety, bo to około 3-4 godziny siedzenia, leżenia, jak kto woli, strój też raczej wygodny. Ja trochę spałam, chciałam skorzystać z okazji i trochę odespać cudowne, aczkolwiek czasami wyczerpujące chwilę z moją 4,5 letnią córcią. Zaraz po pobraniu komórek macierzystych wróciłam do pracy i czuję się bardzo dobrze, wiem, że zrobiłabym to po raz kolejny.
Mam nadzieję, że nie zniechęciłam nikogo, a wręcz przeciwnie, fajnie byłoby, gdyby choć jedna osoba po przeczytaniu mojej historii zadeklarowała swoją chęć oddania „kawałka siebie”. Wracając do domu otrzymałam telefon o podstawowych danych mojego „Bliźniaka” i wtedy wszystkie emocje opadły, chciałabym za jakiś czas uzyskać informację nie inną jak to, że przeszczepienie się udało i mój biorca wraca do zdrowia.