Małgorzata Chmielecka - Dawczyni komórek macierzystych

16.04.2021

Wiadomość o tym, iż do Fundacji wpłynęło zapytanie o mnie jako Dawcę komórek macierzystych dla konkretnego pacjenta, odczytałam na lotnisku w Londynie, wracając z krótkich wakacji. Trudno opisać moją radość i wybuch pozytywnych emocji, tym bardziej, że szansa na ponowną zgodność wydawała mi się niezwykle mało prawdopodobna. Nieco ponad rok wcześniej ze względów medycznych nie mogłam zostać Dawcą, mimo stwierdzonej zgodności. Bardzo to wówczas przeżyłam i naprawdę nie sądziłam, że dostanę drugą szansę, aby komuś pomóc. I to tak szybko.

Procedura przebiegała nadzwyczaj szybko i sprawnie, ze względu na stan zdrowia Biorcy. Najpierw wykonano badania krwi, potwierdzające naszą całkowitą zgodność oraz mój stan zdrowia. Już dziesięć dni później dostałam telefon z pozytywnym wynikiem. Tydzień później byłam już na badaniach w Krakowie. Przeszłam ponowne badania krwi, moczu, potem USG, EKG, RTG, wywiad lekarski. Na koniec otrzymałam jeszcze krótki instruktaż przyjmowania zastrzyków, które w 34 stopniowym upale, w torbie termicznej, przywiozłam do Warszawy, do domu.

W moim przypadku wybrana została metoda pobrania komórek z krwi, tak jak w około 80% przypadków Dawców. Pięć dni przed pobraniem zaczęłam robić sobie zastrzyki, dwa razy dziennie, podskórnie w brzuch. Miały one za zadanie namnażanie komórek, które później w trakcie zabiegu były odseparowywane. Robienie sobie samodzielnie zastrzyków to może nic przyjemnego, ale trwa to zaledwie kilka sekund, naprawdę można przywyknąć. Zastrzyki mogą też wywoływać skutki uboczne, które często porównywane są do objawów grypy. Tak było i w moim przypadku, miałam stan podgorączkowy, byłam rozbita, dokuczały mi nieco bóle kręgosłupa i miednicy. Choć tak naprawdę nazwałabym to raczej dyskomfortem, nie silnym bólem. Jedynie ostatniej nocy, już w Krakowie tuż przed pobraniem, ból się nasilił i nie pozwolił mi zmrużyć oka. Niemniej, czy to powinno jakkolwiek zniechęcać do oddawania szpiku? Nie sądzę, to naprawdę minimalna cena za to, że można komuś uratować życie.

Samo pobranie odbywało się na oddziale szpitalnym. Przez 6 godzin jest się podpiętym do aparatury separującej komórki. Nie jest to nic groźnego, krew przez wenflon wypływa z jednej ręki, przechodzi przez maszynę separującą i wraca spokojnie przez drugi wenflon, do drugiej ręki. W zasadzie jedyną niedogodnością jest… nuda. Zabijałyśmy ją z Anią, dziewczyną, która oddawała szpik na fotelu obok, rozmową oraz… lekcją geografii. Na ścianie wisiała, bowiem mapa polityczna świata, z zaznaczonymi miejscami, do których poleciał szpik Dawców z tej kliniki. Zastanawiałyśmy się też wspólnie, w jakim kraju mieszkają nasi „genetyczni bliźniacy”.

Tę informację otrzymałam kilka godzin po pobraniu. Wiem już, że moje komórki zostały przeszczepione 67-letniej kobiecie z Niemiec. Myślę o niej często, zastanawiam jak się czuje, czy ma w tym ciężkim czasie przy sobie rodzinę i przyjaciół, kim jest. Trzymam bardzo mocno kciuki za jej zdrowie, za powodzenie przeszczepu, za to, żeby odczuwała jak najmniej bólu.

Nigdy nie miałam wątpliwości, czy oddałabym szpik. Więcej, czułam się szczęśliwa i w jakiś sposób wyróżniona, że miałam taką możliwość. Wszystkich gorąco namawiam na rejestrowanie się w bazie Dawców. Rzadko bowiem mamy okazję zrobić cos tak bezwzględnie i bezinteresownie dobrego.

Na koniec chciałam podziękować też Fundacji DKMS za wsparcie, pełną dyspozycyjność, gotowość do udzielania informacji i odpowiadania na najdziwniejsze pytania oraz przede wszystkim za bardzo sprawne zorganizowanie całej procedury, podróży, zakwaterowania etc. Robicie naprawdę kawał świetnej roboty.

Ty też możesz uratować komuś życie!