Wracając ze szpitala do hotelu dostałam wiadomość, że moje komórki macierzyste zostaną w Polsce i trafią do dziecka.
Jakiś czas temu miałam zaszczyt podarować komuś moje komórki macierzyste.
Moja droga nie była prosta. Wiadomość, że mam być Dawcą dostałam na wiosnę. Na początku zastanawiałam się czy się tego podjąć, bo tak na prawdę nie wiedziałam jak to wygląda, czy to jest bezpieczne dla mnie. Były obawy, bo mam 2 dzieciaczków, ale stwierdziłam, że zapisałam się do fundacji po to, żeby komuś pomóc. Skoro powiedziałam "A” to teraz muszę powiedzieć "B".
Zostałam skierowana na pierwsze badania. Po nich otrzymałam wiadomość, że jest ok i mogę być Dawcą, Biorca będzie przygotowywany i później zostanę poinformowana o dalszych krokach.
Po około dwóch miesiącach dostałam telefon, że mam jechać do kliniki na badania, a później na pobranie komórek macierzystych. Nadszedł czas na badania: pojechałam, przebadano mnie. To było niesamowite. Niestety po trzech dniach zadzwonił do mnie lekarz z informacją, że musimy przerwać całą procedurę, ponieważ mam powiększoną śledzionę, nie ukrywam, zawiodłam się. Lekarz zalecił mi kontrolnie zrobić USG po miesiącu i przesłać wynik. Zrobiłam badanie, wysłałam wynik do mojej koordynatorki z DKMS-u, ona przesłała do lekarza, który mnie badał w klinice. Po kilku dniach dostaje telefon z Fundacji DKMS. Dzwoni Pani koordynatorka z wiadomością, że klinika Biorcy i mój lekarz chcieliby i proszą, żebym dalej była Dawcą i czy nadal chcę pomóc.
Byłam w szoku i tym razem nie zastanawiałam się ani chwili. Od razu dostałam terminy na badanie i na pobranie, zrobiłam badanie, wyszło ok, możemy przejść do dalszego etapu.
Cztery dni przed datą pobrania musiałam zacząć brać zastrzyki z czynnikiem wzrostu. Było ciężko, nie ukrywam. Ostrzegano mnie, że będę się źle czuła, że będą objawy grypopodobne. Były, ale nie myślałam, że aż takie. Tłumaczyłam sobie, że ja pocierpię może ok tygodnia, a ta druga osoba może cierpieć lata. Dawało mi to trochę siły, żeby to przetrwać. Nadszedł czas. Dotarłam do kliniki, Pani podłączyła mnie do aparatury. Trwało to ok. 4,5 godziny.
Wracając ze szpitala do hotelu dostałam wiadomość, że moje komórki macierzyste zostaną w Polsce i trafią do dziecka. Niesamowita wiadomość! Popłakałam się, że mogłam pomóc. To niesamowite uczucie. Zachęcam każdego, kto może, żeby się zapisał do bazy potencjalnych Dawców szpiku. Niesamowite uczucie pomóc drugiemu człowiekowi.