Natalia Będzak-Kozak - Dawczyni komórek macierzystych

16.04.2021

W marcu 2014 r., razem z mężem zarejestrowałam się w bazie potencjalnych dawców szpiku Fundacji DKMS. Zrobiliśmy to pod wpływem zwykłego impulsu, bo skoro to nic nie boli, skoro można komuś uratować życie, to dlaczego nie? Ogromne było moje zdziwienie, gdy dokładnie dzień przed Sylwestrem 2014 r., odebrałam telefon i usłyszałam: „dzwonię do Pani z Fundacji DKMS, gdyż najprawdopodobniej jest ktoś, komu może Pani pomóc”. Uwierzcie mi – byłam w totalnym szoku, że to wszystko dzieje się naprawdę, jednak na kluczowe pytanie „Czy nadal chce pani pomóc” – bez jakiejkolwiek wątpliwości odpowiedziałam TAK. Pomimo wewnętrznego strachu, jednego byłam pewna – nie wycofam się za nic w świecie!

Po niedługim czasie poinformowano mnie o terminie pobrania krwi, w celu potwierdzenia zgodności antygenowej, które odbyło się w wybranej przeze mnie przychodni. Na wyniki miałam oczekiwać do trzech miesięcy, jednak już po trzech tygodniach znów odebrałam telefon z Fundacji z informacją, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i na początku lutego mam stawić się na dalsze badania w Klinice Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku we Wrocławiu.

Podczas pobytu w klinice, personel przeprowadził wszelkie niezbędne badania, by mieć 100% pewności, że może dojść do pobrania. Wszystko to odbyło się w przemiłej atmosferze – życzyłabym każdemu takiej opieki w placówkach medycznych. Zostałam zakwalifikowana do pobrania komórek macierzystych z krwi obwodowej i tym samym poinstruowana o zasadach przyjmowania czynnika wzrostu, a także poznałam lekarza, który będzie się mną opiekował podczas całego procesu.

Pobranie komórek wyznaczono mi na 26 lutego 2015 r. Na kilka dni przed pobraniem nadszedł czas, by aplikować czynnik wzrostu (Neupogen), w które to zadanie zaangażował się mój mąż i dzielnie wykonywał mi zastrzyki. Niestety, nie znalazłam się w gronie szczęśliwców, którzy w trakcie przyjmowania tego środka mieli słabe albo nawet żadne skutki uboczne. Czynnik wzrostu dał mi dosłownie i w przenośni „ostro w kość”, jednak w tym momencie niezmiernie pocieszający był fakt, że Neupogen działa i będę w stanie pomóc mojemu bliźniakowi.

25 lutego 2015 r., wraz z mężem zjawiliśmy się w zarezerwowanym przez Fundację hotelu we Wrocławiu i niecierpliwie czekaliśmy, aż wybije „godzina 0”. Następnego dnia rano, personel kliniki podłączył mnie do maszyny separującej komórki i rozpoczął się cały proces. Lekki stres ustąpił zupełnie, gdy po paru minutach od rozpoczęcia pobrania przekonałam się „na własnej skórze”, że to kompletnie nic nie boli. Co więcej – poczułam nawet ogromną ulgę, gdyż zupełnie przestały mnie „łamać kości”, które to uczucie towarzyszyło mi przez kilka poprzednich dni. Po zakończonym pobraniu dostałam informację, że zachodzi potrzeba zjawienia się w klinice następnego dnia, celem powtórzenia zabiegu, gdyż pomiędzy mną, a biorcą istnieje znaczna różnica wagowa. Tak więc, zaopatrzona w dwa ostatnie zastrzyki czynnika wzrostu udałam się do hotelu i rankiem następnego dnia, znów siedziałam w wygodnym fotelu w klinice, podłączona do separatora komórek. Całe dwa dni pobrania przeminęły w niezwykle miłej i przyjaznej atmosferze, zarówno ze strony personelu, jak i pacjentów szpitala.

Po zakończeniu procesu i odłączeniu od maszyny separującej, otrzymałam informację, że kurier już czeka, by odebrać moje komórki i przetransportować je do kliniki, w której znajduje się bliźniak. To chyba wtedy, po raz pierwszy tak naprawdę poczułam, co się właściwie wydarzyło. Kolejny raz doznałam tego uczucia, gdy po wyjściu z kliniki odebrałam telefon z Fundacji DKMS z podziękowaniem i trzema magicznymi informacjami o moim bliźniaku. Pamiętam wtedy, że wzruszenie odebrało mi mowę…

Teraz, bardzo często łapię się na tym, że mimochodem myślę o moim genetycznym bliźniaku. Zastanawiam się, czy przeszczep się udał, jak się teraz czuje… ogromnie trzymam za niego kciuki.

To, co przechodzi w trakcie przygotowań i samego pobrania dawca jest zupełnie niczym w porównaniu z tym, z czym musi walczyć i zmagać się osoba chora. Ogromnie zachęcam wszystkich do rejestracji, bo każdy z nas ma szansę, by podarować drugiej osobie coś najcenniejszego, czego nie można kupić za żadne pieniądze – życie. A niestety nikt z nas nie wie, po której stronie barykady przyjdzie mu się kiedyś znaleźć.

Chciałabym złożyć serdeczne podziękowania dla Agnieszki Weselskiej – także dawczyni - za wszystkie dobre rady, świetny kontakt i pomoc w trakcie moich przygotowań oraz dla mojego kochanego męża - za wsparcie, troskę i obecność - bo bez Ciebie Grześ - nic by się nie udało.

Ty też możesz uratować komuś życie!