Beata Smykiewicz-Różycka - Dawczyni komórek macierzystych

16.04.2021

Moja historia z DKMS-em zaczęła się cztery lata temu, kiedy to w liceum, w którym uczę, pracująca z nami wtedy pedagog szkolna, ogłosiła akcję oddawania komórek macierzystych na rzecz młodej fryzjerki, mieszkającej w nieodległej Warce. Akcja miała miejsce w sobotę. Pojechałam, oddałam krew i otrzymawszy legitymację dawcy, wróciłam do codziennego życia.

Pierwszy telefon o tym, że jestem potrzebna, otrzymałam w czerwcu 2014 r. Poddałam się typizacji wstępnej i... nastała cisza. Potem w ciągu roku było jeszcze kilka telefonów. W międzyczasie opowiedziałam o swojej przynależności do DKMS Polska siostrze, która również została potencjalnym dawcą.

W sierpniu 2015 roku otrzymałam kolejny telefon z pytaniem, czy nadal jestem gotowa oddać komórki macierzyste. Potwierdziłam po to, żeby za niespełna godzinę dowiedzieć się od tego samego koordynatora, że procedura zostaje wstrzymana. Okazało się, że w bazie potencjalnych Dawców szpiku są dwie osoby o identycznym genotypie, z których jedną jestem ja. Wybór padł na tę drugą osobę. Za dwie godziny tajemnica się wyjaśniła, okazało się, że drugą osobą o identycznym genotypie była moja siostra, która po rozmowie z koordynatorem, rozwikłała zagadkę i natychmiast z tym do mnie zadzwoniła. Kwestia ta nie była dla lekarzy oczywista, gdyż nosimy z siostrą różne już nazwiska i nie mieszkamy w tych samych miastach.

We wrześniu 2015 roku ostatecznie było wiadomo, że dawcą będę jednak ja. Znowu przeszłam szereg badań, tym razem w Warszawie. Otrzymałam czynnik wzrostu, który w odpowiednim czasie miałam sobie aplikować, czekając na pobór w wyznaczonym dniu. Niestety, październikowy weekend przyniósł przykrą wiadomość. Okazało się, że mój biorca przechodzi infekcję, i że pobór, a tym samym wstrzykiwanie sobie czynnika wzrostu, zostają przesunięte na bliżej nieokreślony termin. Jedyne, o co się wtedy martwiłam poza tym, aby mój biorca wyzdrowiał, to o brak możliwości zapewnienia go, że się nie wycofam, że będę czekać tak długo, jak będzie trzeba.

22 października to dzień, w którym wyposażona za sprawą czynnika wzrostu w dodatkowe białe krwinki, otoczona niezwykle życzliwym i profesjonalnym personelem, w towarzystwie nieodłącznej przyjaciółki, poddałam się zabiegowi w warszawskiej klinice. Po pięciu godzinach opuściłam szpital. Mój organizm dosyć szybko się zregenerował, pozwalając na powrót do dotychczasowego trybu życia. Niby nic się nie zmieniło. Niby...

Ty też możesz uratować komuś życie!