Piotr Lubań - Dawca szpiku

16.04.2021

Witam, mam na imię Piotr, mieszkam w Lublińcu i mam 27 lat.

Zacząłem dzielić się cząstką siebie przez moją dziewczynę, gdy po raz pierwszy namówiła mnie na oddanie krwi. Kolejnym naszym wspólnym zamiarem było zarejestrowanie się w bazie dawców szpiku, jednak ciągle brakowało czasu na dopełnienie formalności. W 2014 r. dowiedziałem się od znajomej, że jej młodsza siostra zachorowała na białaczkę. Dobrze wiedzieliśmy, jakiego typu to choroba i nie potrafiliśmy przyjąć do wiadomości, że spotkało to 19-letnią dziewczynę, przed którą jeszcze całe życie. Wtedy było już postanowione - musimy się zarejestrować. Znajoma poinformowała nas o zorganizowanej rejestracji dawców w poszukiwaniu „genetycznego bliźniaka” dla jej siostry. Zaplanowaliśmy więc sobie całodniowy wypad do Lubina, oddalonego od naszego miejsca zamieszkania o 300 km. Cała rejestracja trwała kilka minut, wypełniliśmy formularze, dwa patyczki do buzi i po wszystkim. Mieliśmy nadzieję, że może akurat My staniemy się „genetycznymi bliźniakami”, tym razem niestety się nie udało, po jakimś czasie dawca się znalazł, ale dla dziewczyny było już za późno. Choroba zwyciężyła.

Pozostała nam tylko myśl, że jeżeli jest na świecie nasz „genetyczny bliźniak”, to prędzej czy później dostaniemy szansę na uratowanie czyjegoś życia. I tak mijały miesiące, w między czasie zaręczyłem się, kupiłem motocykl, by razem z narzeczoną podróżować realizując wspólne zainteresowania, a także zacząłem planować nasze wspólne życie.

W maju 2015 roku dostałem telefon, że mogę zostać dawcą i czy dalej wyrażam zgodę. Bez wahania odpowiedziałem, że tak i zaczęła się cała standardowa procedura. Zostałem zapisany na badania krwi w rodzinnej przychodni, aby potwierdzić zgodność, na maila przyszła krótka ankieta medyczna, którą wypełniłem i odesłałem pocztą. Po miesiącu otrzymałem informację, że jest zgodność, mam „genetycznego bliźniaka”, jednak lekarze nie są jeszcze w stanie określić daty pobrania, dlatego rezerwują sobie mnie do października 2015 r. I znów czekanie, mija miesiąc, drugi, trzeci. Praktycznie przed końcem upływu wskazanego terminu otrzymuję telefon: „Klinika transplantacyjna pacjenta nie określiła jeszcze żadnego wiążącego terminu dla zabiegu przeszczepienia. Z tego też względu nie będzie już Pan zablokowany w naszej bazie dla tego pacjenta.” - pomyślałem: „to jest znak, że z moim bliźniakiem jest lepiej i jeszcze mnie nie potrzebuje”. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilku godzinach dostaje drugi telefon: „Proszę o zignorowanie poprzedniej wiadomości. Dostaliśmy dzisiaj wiadomość z kliniki pacjenta, że nadal są zainteresowani i proszą o przedłużenie Pana rezerwacji o 3 miesiące”. Tym razem rezerwacja nie trwała długo. Po niecałym miesiącu otrzymałem konkretne informacje, kiedy badania wstępne, kiedy pobranie, że pobranie wykonane będzie metodą z kości biodrowej, co wiąże się z 3-dniowym pobytem w szpitalu, wszystkie informacje otrzymałem też mailem. No i tak pod koniec listopada wybrałem się na wstępne badania do kliniki, w towarzystwie przyszłego teścia, ponieważ w przeciwieństwie do niego nie miałem zbytnio do czynienia ze szpitalami (nie licząc dnia swojego urodzenia). Na szczęście miałem bardzo sympatyczną opiekunkę, która oprowadzała mnie po wszystkich specjalistach oraz udzieliła wszystkich niezbędnych informacji.

W dniu przyjęcia na oddział zjawiłem się punktualnie, potem kilka badań i oczekiwanie na przydział łóżka. Następnego dnia, obudzono mnie chyba w środku nocy, nie wiem dokładnie, znów badani, a potem przejażdżka na salę operacyjną i obudziłem się w swojej sali… już po wszystkim. Nie czułem nic i nic nie pamiętam, bo wszystko działo się pod pełną narkozą. Po wszystkim zostały mi na plecach dwie małe dziurki – narzeczona zażartowała, że jakby ukąsił mnie wampir z szerokim rozstawem uzębienia. Dnia trzeciego zostałem wypisany i mogłem wrócić do domu.

Powiedziano mi tylko tyle: malutka dziewczynka z Polski, i aż coś ściska w gardle i łzy szczęścia cisną się w oczach na myśl, że dałem Jej szansę na zdrowie i życie, tak niewielkim wkładem własnym. Teraz czekam na informację, że dziewczynka wraca do zdrowia i przeszczep się przyjął. Naprawdę zachęcam wszystkich, aby rejestrowali się w bazie dawców szpiku i namawiali innych do tego, bo to nic nie kosztuje, a może komuś dać szansę i uratować życie.

Pragnę bardzo podziękować fundacji DKMS za tak sprawną organizację wszystkich procedur, za informacje telefoniczne i mailowe, udzielanie odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. A po kilku tygodniach otrzymałem od DKMS niespodziankę , która znajdzie na pewno swoje honorowe miejsce po zakończeniu remontu wspólnego mieszkania.

Ty też możesz uratować komuś życie!