Historie Pacjentów

Katarzyna Jędrasik – Pacjentka, a obecnie pracuje w Fundacji DKMS

Do samego końca trzeba wierzyć, że uda się pokonać chorobę. Psychika ma w takich sytuacjach ogromne znaczenie. Tą nadzieją i szansą na drugie życie dla wielu Pacjentów są niespokrewnieni Dawcy szpiku.

14.03.2022

„Młoda, silna - to na pewno przemęczenie…”

Kasia Jędrasik

Moja historia z chłoniakiem zaczęła się w 2011 roku. Od dłuższego czasu odczuwałam spadek formy. Senność, nawracające infekcje, uporczywy kaszel wzbudzały mój niepokój, dlatego swój stan zdrowia kilkakrotnie konsultowałam z lekarką rodzinną z przychodni. Objawy były typowe dla zwykłego przemęczenia i osłabienia organizmu, dlatego pani doktor nie sądziła, że to coś poważnego. Niestety, nawet niepokojąco złe wyniki badań krwi nie wzbudziły jej podejrzeń, a suchy kaszel miał być najprawdopodobniej skutkiem alergii na pierze z poduszki – zaleciła więc, abym wymieniła pościel… Jednak z dnia na dzień było coraz gorzej. Szybko się męczyłam i pociłam, a najmniejszy nawet wysiłek sprawiał ogromny kłopot. Nie zdarzało mi się to dotychczas – zawsze byłam bardzo aktywną osobą. Nasilający się kaszel sprawił, że od pewnego momentu spałam już nawet w pozycji siedzącej.

Któregoś ranka obudziłam się ze zgrubieniem na szyi – twardym, powiększonym węzłem chłonnym. Następnego dnia umówiłam się w prywatnej placówce na prześwietlenie płuc. Kiedy odebrałam zdjęcie RTG z opisem i zgłosiłam się z nim do lekarza, zlecił natychmiastowe przewiezienie mnie do szpitala kardiologicznego. Na prześwietleniu płuc była widoczna głównie jedna, wielka, ciemna plama. Serce było powiększone i biło zbyt szybko.

W szpitalu wykonano echo serca, które wykazało obecność płynu w jamie osierdziowej. Konieczna była hospitalizacja i dalsza, szczegółowa diagnostyka. W kolejnych dniach, po szeregu badań, okazało się, że w śródpiersiu zlokalizowany jest guz wielkości 14 x 14 cm! Był na tyle wielki, że przesunął serce na lewą stronę klatki piersiowej. To właśnie on był przyczyną nagromadzenia płynu w jamie osierdzia i w płucach.

To w tym szpitalu po raz pierwszy usłyszałam słowa „nowotwór” i „chłoniak”. Powtarzałam sobie w myślach: „Jak to możliwe?! Jestem młoda, dbam o siebie, zdrowo się odżywiam, jestem aktywna fizycznie…”. Pamiętam, jak wiele myśli przetaczało mi się przez głowę. Przecież miałam tyle planów i marzeń! Wtulona w ramiona mojej mamy przepłakałam cały wieczór. Bałam się, że umrę. To wszystko było przerażające, obce i bardzo chciałam, aby było tylko złym snem. Nie było. Otuchy dodawały mi słowa pani doktor, która opowiedziała mi historię dziewczyny z jej rodziny, która również zachorowała na chłoniaka i wyzdrowiała. Leczenie trwało u niej rok, ale udało się. Kurczowo trzymałam się tej myśli. W głowie ułożyłam sobie plan: „To tylko rok. 12 miesięcy. 365 dni. Dam radę. Muszę!”.

W szpitalu kardiologicznym spędziłam cztery dni, a następnie zostałam przewieziona do Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie. Powiększony węzeł chłonny na szyi pobrano do badania, aby ocenić typ chłoniaka, z którym mieliśmy do czynienia. Czas oczekiwania na wynik ciągnął się w nieskończoność.

Sądny dzień. Są wyniki. Chłoniak Hodgkina, typ MC, stopień zaawansowania IVB. Konsylium lekarskie zdecydowało, że otrzymam leczenie według schematu ABVD (8 kursów = 16 wlewów chemii).

Pierwszą chemię otrzymałam w szpitalu, a na kolejne wlewy miałam przyjeżdżać co dwa tygodnie. Oba pobyty w szpitalach trwały łącznie miesiąc. Czułam się bardzo źle. Dokuczał mi m.in. bardzo silny ból w klatce piersiowej. Po pierwszych dwóch kursach (czterech wlewach) miałam zaplanowane badanie PET, aby ocenić, czy chemia działa. Na szczęście działała, a guz stopniowo się zmniejszał.

Moje życie całkowicie podporządkowałam leczeniu. Dbałam o siebie. Starałam się nie złapać nawet najdrobniejszej infekcji. Moja odporność była bardzo niska. Wiedziałam, że leczenie jest najbardziej skuteczne wtedy, gdy chemia podawana jest regularnie co dwa tygodnie. Jakakolwiek infekcja oznaczała przesunięcie terminu podania chemii i osłabienie skuteczności leczenia. Nie chciałam na to pozwolić. Najcięższe były zawsze pierwsze trzy dni po wlewie chemii. Wymioty, osłabienie, senność. Zjedzenie jednej małej kanapki było dla mnie niczym przebiegnięcie półmaratonu. Ogromny wysiłek. Dodatkowo cały czas i wszędzie czułam ten okropny zapach chemii… Sam proces leczenia na tyle odbił się na mojej psychice, że sam widok kroplówki, np. w scenie z filmu, przyprawiał mnie już o mdłości.

Koniec chemioterapii. Badanie PET. Jestem czysta!

Pani doktor zdecydowała o pobraniu moich krwiotwórczych komórek macierzystych i zamrożeniu ich na wypadek, gdyby kiedyś chłoniak wrócił i było potrzebne agresywniejsze leczenie oraz autoprzeszczepienie. Przed zabiegiem otrzymałam w szpitalu bardzo silną chemię, a później czynnik wzrostu G-CSF, po którym mój szpik wytworzył nowe krwiotwórcze komórki macierzyste. Ostatnim etapem leczenia była radioterapia w Centrum Onkologii w Warszawie.

Całe moje leczenie trwało rok. Od 9 lat jestem w remisji, ale regularnie wykonuję badania. Jednak lęk chyba już ze mną pozostanie. Przed odebraniem wyników zawsze mam obawy, czy okażą się one prawidłowe i czy wszystko nadal jest w porządku.

Dzięki mojemu doświadczeniu z chorobą wiem, jak ważna w procesie leczenia i zdrowienia jest nadzieja. I wsparcie bliskich – bez nich nie dałabym rady i nie wygrałabym z moim najgroźniejszym przeciwnikiem. Do samego końca trzeba wierzyć, że uda się pokonać chorobę. Psychika ma w takich sytuacjach ogromne znaczenie. Tą nadzieją i szansą na drugie życie dla wielu Pacjentów są niespokrewnieni Dawcy szpiku.

Nikt nie trafia do szpitala pozbawiony planów i marzeń. Każdy przed postawioną diagnozą je miał. Jednym z moich cichych pragnień była praca w Fundacji DKMS. Udało się! To dla mnie zaszczyt i wielkie szczęście, że w 2016 roku dołączyłam do zespołu fundacji. Zależy mi na tym, aby każda z kampanii społecznych, które tworzymy w Dziale Marketingu, dotarła do jak największej liczby osób i zachęciła je do rejestracji w bazie Dawców szpiku. Dla mnie misja fundacji, którą jest znalezienie Dawcy dla każdego Pacjenta potrzebującego przeszczepienia krwiotwórczych komórek macierzystych, ma bardzo osobisty i emocjonalny wymiar, a każdy z Dawców jest Bohaterem przez duże „B”.

Ty też możesz uratować komuś życie!
Podobne wpisy