Mateusz Marszałek - Dawca komórek macierzystych

12.03.2021

Moja historia dawstwa jest typowa, jest pewnie jak każda inna. Ale... Czy uratowanie komuś życia jest czymś normalnym? Czy danie komuś szansy na spełnienie swoich marzeń jest czymś, co każdy z nas robi codziennie? Chyba my wszyscy dawcy, marzymy, żeby obdarowywanie kogoś w zasadzie drugim życiem było czymś naturalnym... Mam nadzieję, że ta moja krótka historia zmotywuje również właśnie Ciebie, czy to do rejestracji, czy to do propagowania idei dawstwa wśród swoich znajomych!

Do podzielenia się swoimi przeżyciami zbierałem się całe 2 lata. Czemu? Do tej pory nie traktowałem tego jako coś specjalnego... Ba! Garstka moich znajomych wie o tym. Wychodziłem z założenia, że nie ma się czym chwalić. I to był błąd. Przecież właśnie świadectwa dawców i biorców mogą najbardziej zmotywować innych.

Moja historia związana z dawstwem zaczęła się jesienią 2016 roku. Dosłownie dwa miesiące wcześniej zarejestrowałem się w bazie DKMS. To było zaraz po moich osiemnastych urodzinach. Spory kawał czasu wcześniej postanowiłem, że zrobię to od razu po przekroczeniu progu dorosłości. Wiadomo jak człowiek się wtedy czuje: pierwsze samodzielne decyzje, pierwsze zobowiązania – fajnie było żyć w przekonaniu, że kiedyś może kogoś uratuje, fajnie było się chwalić kartą otrzymaną z Fundacji. Wszystko było fajnie ułożone w głowie, „obowiązek” rejestracji odhaczony, można korzystać z pełnoletności! Było super, do momentu otrzymania maila od DKMSu o treści: „Prosimy o pilny kontakt”. Do teraz jak przypomnę sobie tę adrenalinę, to bicie serca, ten mętlik w głowie to dostaję gęsiej skórki. Jak to pilny kontakt? Przecież ja mam osiemnaście lat, jak to tak? No ale, jak powiedziałem A, trzeba było powiedzieć B. Zadzwoniłem. Pamiętam jak wybierałem numer drżącą ręką. I wtedy po krótkiej opowieści pracownika, że jestem zgodny genetycznie z inną osobą, padło pytanie, które słyszę do dzisiaj w głowie:

„Czy w dalszym ciągu podtrzymuje Pan swoją decyzję o chęci oddania komórek macierzystych?”

Osiemnastolatek, którego najważniejszym zmartwieniem jest matura, musi podjąć decyzję. Każdy pewnie wie, że odpowiedź nie mogła zabrzmieć inaczej niż: tak! Czy Ty wyobrażasz sobie żyć później ze świadomością, że miałeś szansę dać komuś dalej żyć, że ten ktoś zobaczy jeszcze swoją drugą połówkę, a tego nie zrobiłeś? Przecież śniłoby mi się to do dzisiaj, jestem tego pewny...

Dobra, moment szoku powoli zaczął mijać. Ułożyłem sobie już wszystko w głowie. Rozpoczęły się badania, najpierw u mnie w miejscowości. Niedługo później byłem już w Krakowie na szczegółowych badaniach – to właśnie tam miałem przekazać część siebie. Tutaj nastąpił drugi kluczowy moment – z jednej strony ja, oswojony już z tą myślą, a z drugiej oczekiwanie w napięciu, czy mój stan zdrowia nie pokrzyżuje tych całych planów. Gdy okazało się, że wszystko jest w porządku, to chyba cały szpital usłyszał ten spadający kamień z mojego serca. Później już wszystko poszło w ekspresowym tempie – otrzymałem zastrzyki, które musiałem brać przez tydzień przed oddaniem komórek. Wszystko działo się jakby w dwóch równoległych światach: cały czas chodziłem do szkoły, żyjąc jak typowy licealista, a w drugim świecie działo się coś, co ciężko opisać. Bo jak opisać to, co rozgrywało się wtedy w mojej głowie? A co dopiero w głowie tej drugiej osoby? Potrafiłbyś opisać, jak wygląda życie w świadomości, że nie możesz się poddać, że ktoś gdzieś na świecie liczy tylko i wyłącznie na Ciebie? Że jego cała rodzina wznosi głowy w stronę nieba, prosząc, żebyś Ty nie rozmyślił się w ciągu najbliższych trzech dni? Że trzymasz na swoich barkach szczęście całej tej rodziny? To tylko kilka przykładów myśli, które wtedy nosiłem w swojej głowie. Nie było łatwo... Ale czemu wtedy nie było? Nie wiem. Z perspektywy czasu nie rozumiem, dlaczego tak to wtedy przeżywałem. Pewnie i ja i Ty nie zrozumiemy tego do czasu, gdy (znów) nie dostaniemy maila lub nie usłyszymy pracownika Fundacji w słuchawce...

Wracając do mojej historii. Gdy nadszedł dzień całego zabiegu serce biło mi jak oszalałe. Dzień wcześniej już przyjechałem z mamą do Krakowa. Tego zimowego, marcowego dnia, już z samego rana byłem w szpitalu, żeby przejść jeszcze jedną serię badań. Wyniki na CITO, jestem zdrowy, można działać. Ostanie pytanie, czy zgadzam się na pobranie? Tak, tak, tak! Sama procedura trwała kilka godzin, ale jakoś nie odczuwałem tego upływającego czasu. Przebiegło przyjemnie, więcej było strachu, niż faktycznie się działo. Dwa wkłucia do ręki i to wszystko, resztę roboty wykonała maszyna.

Wróciłem już do hotelu, kiedy ponownie zadzwonił DKMS. Wiadomo, serce przyspieszyło. Padło kolejne kluczowe pytanie: czy chcę poznać dane biorcy? No jasne, że tak! Był to mężczyzna w średnim wieku, z Niemiec. No i ekstra!

W tym miejscu powoli kończy się moja historia. Wciąż żyję, więc oddanie komuś komórek macierzystych nie pozbawia Cię supermocy, a wręcz tylko ich dodaje! Moje życie po tych całych wydarzeniach nabrało tempa. Aktualnie jestem na kierunku lekarskim, mam się dobrze i czasem wciąż myślę, jak wygląda życie mojego genetycznego bliźniaka... Trzymam za niego mocno kciuki!

Długo myślałem jaką zostawić puentę tej mojej historii. Historii, w której sama procedura nie jest wyjątkowa, ale mam nadzieję, że chociaż krótki opis moich przeżyć jest choć odrobinę wyjątkowy. Że zmobilizuje Cię on do rejestracji, do podzielenia się swoimi przeżyciami, do zachęcenia znajomych, żeby również pojawili się w bazie DKMS. A co do puenty – niech będzie nią pewien cytat:

„Szczęście nie jest rezultatem tego, co zdobywamy – ale tego, co dajemy”

NAWET NIE WIESZ, JAKI JESTEM TERAZ SZCZĘŚLIWY – DAJ SOBIE SZANSĘ NA TO SAMO!

Ty też możesz uratować komuś życie!
Historie Dawców