Piotr Sałasiński - Dawca szpiku

12.03.2021

Nazywam się Piotr, mam 20 lat i swoją przygodę z fundacją zacząłem trochę ponad rok temu. Pewnego dnia kiedy wracałem po oddaniu krwi do domu natchnąłem się w sieci na reklamę fundacji DKMS, która mocno mnie zainteresowała i postanowiłem zgłębić ten temat.

W domu siadłem do komputera i poznałem informacje na temat bycia dawcą, które przekonały mnie do podjęcia decyzji o zarejestrowaniu się w bazie. Kilka dni po zamówieniu pakietu rejestracyjnego znalazłem go w skrzynce. Natychmiast otworzyłem go, wypełniłem dokumenty i pobrałem wymaz z wewnętrznej części policzka. Następnego dnia pakiet był już razem ze mną na poczcie w celu odesłania. Po kilku tygodniach otrzymałem kartę, która niejako uwieńczyła proces rejestracji i potwierdziła moją obecność w bazie. Za każdym razem kiedy widziałem reklamę zachęcającą do rejestracji, bądź informacje, że poszukiwany jest dawca myślałem o tym, że może kiedyś uda mi się komuś pomóc.

I tak pewnego dnia śniadanie przerwał mi telefon z warszawskim numerem kierunkowym. Przeważnie nie odbieram nieznajomych mi numerów, lecz tym razem coś podpowiedziało mi abym odebrał. Okazało się, że to dzwoni Pani z fundacji DKMS, która oświadczyła, że znaleziono mojego bliźniaka genetycznego. Osoba ta potrzebuje mojej pomocy i czy wyrażam zgodę na oddanie szpiku. Na odpowiedź nie musiała czekać, gdyż decyzję o pomocy podjąłem już w momencie rejestracji i nie zamierzałem jej zmieniać. Po potwierdzeniu chęci pomocy zostały mi przekazane wszystkie informacje o sposobach pobrania oraz co dalej się będzie działo.

I tak zaczęła się cała procedura przygotowania do przeszczepu, polegająca na badaniu krwi by potwierdzić zgodność tkankową. Po badaniach miałem oczekiwać telefonu z informacją czy wszystko się zgadza. Telefon zadzwonił niebawem i nie ukrywam był to okres, w którym każdy dzwonek telefonu przyspieszał bicie serca. Dostałem zielone światło do przebycia specjalistycznych badań w klinice pobrań, mających na celu potwierdzenie mojego stanu zdrowia. Wtedy dowiedziałem się o przewidzianej dla mnie metodzie pobrania szpiku z talerza kości biodrowej. Ten fakt trochę mnie przeraził, ponieważ nigdy w życiu nie byłem poddany znieczuleniu ogólnemu. Starałem się uspokajać, tłumacząc sobie, że dla mnie to tylko chwilowy strach, ból, a dla chorego to całe miesiące a nawet lata walki z chorobą. Wszystkie badania zajęły około 4 godzin a zakończone zostały wizytą u przemiłej Pani doktor Martyny, która po wywiadzie i przeanalizowaniu wyników potwierdziła, że nie ma przeciwwskazań abym mógł oddać szpik.

Dzień przed pobraniem stawiłem się z samego rana w klinice w celu dokonania ostatnich badań krwi przed zabiegiem. Wróciłem do domu, a na oddział stawiłem się w godzinach wieczornych. Na oddziale dostałem gustowny niebieski fartuszek, w który miałem się odziać po umyciu antybakteryjnym żelem w dniu pobrania. Noc przed pobraniem należała do tych nieprzespanych. Cały czas w głowie rodziły mi się pytania jak to będzie i czy wszystko się uda.

WYBIŁA GODZINA „0”

Ubrany we wcześniej wspomniany fartuszek oczekiwałem na personel szpitalny, który miał mnie zaprowadzić na blok operacyjny. Po dotarciu na blok moje serce delikatnie mówiąc dość szybko biło. Nadal pamiętam słowa Pana doktora, który uspokajał mnie, że nie ma się czego bać. Dużo więcej nie pamiętam bo po kilku głębszych wdechach i środkach podawanych mi przez anestezjologa zwyczajnie mówiąc odpłynąłem. Świadomość wróciła mi dopiero na sali pooperacyjnej, ponieważ wybudzenia na sali operacyjnej nie pamiętam. Leżałem tam jakiś czas po czym przewieziono mnie z powrotem do sali.

Podczas mojego odpoczywania dostałem telefon od Pana Łukasza, który podziękował za oddanie szpiku i zdradził informacje o moim biorcy. Okazała się nim dziewczynka z USA. Ta informacja mocno mnie poruszyła, gdyż dziecko, które ma całe życie przed sobą musi walczyć z chorobą a cząstka mnie może jej tą walkę pomóc wygrać. Następnego dnia rano już stałem szczęśliwy czekając na badania krwi potrzebne do wypisu. Po badaniu u Pani Martyny opuściłem klinikę.

Z tego miejsca chciałbym podziękować całej załodze Kliniki Pobrań w Warszawie za profesjonalną i jakże sympatyczną opiekę przez cały czas mojego pobytu. Fundacji DKMS za przeprowadzenie mnie przez cały proces od początku do końca. Za wsparcie w drodze do oddania komórek macierzystych. Teraz pozostało tylko mieć nadzieję, że przeszczep się uda i moja bliźniaczka pokona chorobę.

Na koniec chciałbym zachęcić tych niezarejestrowanych aby nie bali się pomagać potrzebującym, bo jak mówił ks. J. Twardowski

„Ubogi to ten, co ma i z nikim się niedzieli”

A WSZYSCY MAMY TO W GENACH!

Ty też możesz uratować komuś życie!
Historie Dawców