Sebastian Piernicki - Dawca komórek macierzystych

12.03.2021

Zawsze interesowały mnie tematy związane z ratowaniem życia, dlatego decyzja o rejestracji w bazie DKMS była świadoma i przemyślana. Uczyniłem to podczas akcji, kiedy szukano dawcy dla kilkuletniej dziewczynki.

Wyraziłem w ten sposób gotowość, by w każdej chwili rzucić wszystko i wspomóc mojego bliźniaka w walce o jego życie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Po kilku miesiącach stało się coś niespodziewanego. Podróżowałem z żoną autem i jak to w długiej trasie bywa, rozmawialiśmy na wszystkie możliwe tematy. Nie wiadomo skąd zacząłem mówić o transplantologii, jak trudne muszą być poszukiwania zgodnego dawcy szpiku i co przeżywa chora osoba wraz ze swoimi bliskimi, stojąc w obliczu śmierci. Jednocześnie wyrażaliśmy podziw dla organizacji takich jak Fundacja DKMS, które "szukając igły w stogu siana", dają wielu osobom szansę na powrót do zdrowia.

W tym właśnie momencie zadzwonił telefon. Nie miałem jak odebrać, a widząc warszawski numer pomyślałem, że ktoś ma dla mnie ofertę "nie do odrzucenia" i zignorowałem rozmówcę. Po chwili sprawdziłem skrzynkę e-mail i już wiedziałem, że moja najbliższa rozmowa telefoniczna będzie inna niż wszystkie. W ostatniej wiadomości przeczytałem: "W dniu dzisiejszym otrzymaliśmy zapytanie o Pana, jako o dawcę komórek macierzystych dla konkretnego pacjenta"- i zostałem poproszony o pilny kontakt. Trudno opisać emocje, które wtedy poczułem: to była mieszanka wzruszenia i ekscytacji z obawą, że coś może pójść nie tak.

Do tego radość, odpowiedzialność, nadzieja - wszystko razem.

Przyszedł czas na pierwsze badania - zgodność genetyczna potwierdzona, zaczęło się, walczymy! Jednak po kilku dniach nadeszła informacja: "stan pacjenta chorego na białaczkę ulega szybkiej zmianie, lekarzom niestety nie udało się do tej pory ustalić, kiedy i czy w ogóle pacjent będzie gotowy na przeszczepienie komórek macierzystych". Niepewność osiągnęła apogeum, a w raz z nią wiara, że nie wszystko skończone.

Na kolejny kontakt z fundacji nie musiałem długo czekać. Po dwóch tygodniach okazało się, że mój bliźniak czuje się lepiej, a mnie czekają kolejne badania - tzw. ostateczna kwalifikacja. Wyniki były dobre, więc rozpoczęły się przygotowania do pobrania komórek macierzystych. Czynnik wzrostu, który przyjmowałem, dawał lekkie objawy bólowe, ale ta uciążliwość była niczym w porównaniu z celem, o który walczyliśmy.

Zabieg trwał ponad 5 godzin. Przez cały ten czas była przy mnie żona i przemiłe panie pielęgniarki. Jeszcze tego samego dnia, kiedy potwierdzono, że ilość pobranych ode mnie komórek jest wystarczająca, dowiedziałem się, że mój bliźniak to kobieta z Polski, niewiele starsza od moich rodziców.

Po pół roku otrzymałem wiadomość: "Pacjent czuje się dobrze. Biorca był w stanie na nowo wrócić do swojego życia prywatnego i samodzielnie stawiać czoła różnym wyzwaniom dnia codziennego."

Popłakałem się ze szczęścia!

Niedługo miną dwa lata od przeszczepu, a pamięć o tamtych wydarzeniach jest we mnie wciąż żywa. To jedno z moich najpiękniejszych wspomnień. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem komuś pomóc. Cieszę się też, że kilkanaście osób zarejestrowało się w bazie DKMS, idąc za moim przykładem.

Dziękuję wszystkim, którzy okazali wsparcie dla mnie i dla mojej bliźniaczki.

Ty też możesz uratować komuś życie!
Historie Dawców