Wojciech Laskowski - Dawca szpiku

11.03.2021

Dzień jak każdy, mail inny niż wszystkie.

Standardowa codzienna procedura: poranna pobudka, śniadanie z rodziną, żonę odwiozłem do pracy, dzieci do przedszkola oraz szkoły, żeby samemu w końcu dotrzeć do swojego miejsca pracy. Biurko, komputer i obowiązki, które już bardzo dobrze znam. Klient poczty co chwilę wyświetla listy od nadawców, których również w większości znam, czyli kolejny zwykły dzień w pracy. Zwykły do czasu, bo po godzinie 10:00 otrzymałem maila, który zmienił nie tylko ten dzień, ale wszystkie, które były przede mną.

Nadawca? Fundacja DKMS. Treść? W związku z rejestracją w bazie dawców DKMS zostałem wytypowany jako zgodny dawca z pacjentem chorym na białaczkę. Serce przyspieszyło, w jednej chwili oddzwoniłem na numer telefonu podany w liście. W słuchawce usłyszałem miły głos Pani Małgorzaty, która przekazała podstawowe informacje na temat dawstwa oraz zapytała czy dalej wyrażam chęć pomocy. Bez zawahania (bo decyzję, że chcę pomóc podjąłem świadomie rejestrując się w bazie) odpowiedziałem, że mogą na mnie liczyć.

W ciągu kilku dni Pan Kamil – koordynator, który prowadził mnie przez całą procedurę zorganizował badanie krwi w moim miejscu zamieszkania. Wyniki potwierdziły zgodność z biorcą i można było przejść do kolejnego etapu, którym były szczegółowe badania w szpitalu. Już wtedy wiedziałem, że znalazłem się w gronie ok 20% dawców, czyli pobranie szpiku odbędzie się z talerza kości biodrowej – na co również wyraziłem zgodę bez wahania. Po serii wnikliwych badań oraz wywiadzie lekarskim w bardzo miłej atmosferze, które wykluczyły jakiekolwiek przeciwwskazania wyznaczono termin pobrania. Do znanego mi już szpitala wróciłem po dwóch tygodniach, tym razem na 3 dni. W poniedziałek przyjęto mnie na oddział. Pan doktor wprowadził mnie w szczegóły zabiegu jaki mnie czekał następnego dnia. Wieczorem od Pani pielęgniarki otrzymałem żel antybakteryjny, którym miałem się umyć oraz gustowny fartuszek, który miałem na siebie włożyć. Noc przed zabiegiem minęła bardzo szybko i spokojnie. Wyspany i wypoczęty rano udałem się pod prysznic żeby przygotować się według wskazówek.

Krótko po godzinie 7:00 zaprowadzono mnie na blok operacyjny. Na salę operacyjną wwieziono mnie na łóżku gdzie czekała na mnie Pani anestezjolog. Po wprowadzeniu mnie w szczegóły związane z działaniem narkozy zespół medyczny przystąpił do działania. Z maską tlenową na twarzy i widokiem zegara na ścianie, który wskazywał godzinę 7:55 zasnąłem. Obudziłem się kilka godzin później na sali pooperacyjnej. Nie odczuwając żadnych dolegliwości związanych z narkozą szybko przewieziono mnie na salę oddziału gdzie mogłem spokojnie odpocząć. Następnego dnia w godzinach przedpołudniowych mogłem opuścić już szpital. Zmieniono mi opatrunki, pobrano krew do badań, a na koniec otrzymałem legitymację i odznakę dawcy przeszczepu – mogłem wracać do domu.

Od najbliższych mi osób, które wiedziały o pobraniu zaczęły spływać gratulacje oraz pochwały, do mnie jednak chyba jeszcze nie docierało to co się wydarzyło. Dopiero kolejnego dnia, po telefonie od Pana Kamila z DKMS, który wypytał się o mój stan zdrowia, samopoczucie oraz podziękował i przekazał podstawowe informacje na temat biorcy emocje wzięły górę. Wiedząc, że mój szpik trafił do młodego chłopca ze Słowacji popłakałem się ze wzruszenia. Przez około godzinę nie mogłem dojść do siebie. Jako ojciec dwójki dzieci mogę się tylko domyślać co przeżywają rodzice tego chłopca i on sam. Trzymam bardzo mocno kciuki i wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej.

Do pełni sił w domu wracałem bardzo szybko. Dolegliwości związane z zabiegiem, zgodnie z zapewnieniami, były znikome. Miejsca wkłuć przez kilka dni pobolewały, jednak jest to ból do zniesienia, nie wymagający żadnych leków. Dzisiaj patrząc na figurę Anioła, którą dostałem z Fundacji DKMS w ramach podziękowania i pisząc swoją historię mogę przekazać innym osobom, że nie ma się czego obawiać. Poznałem świetnych ludzi, wspaniałych specjalistów, którzy w 100% zadbali o moje bezpieczeństwo i sprawili, że wspólnie możemy pomóc komuś w walce o życie. I to jest bardzo piękne. W chwili obecnej jestem w tzw. okresie rezerwacji dla mojego biorcy. Okres ten trwa 2 lata, w jego trakcie w każdej chwili mój biorca może kolejny raz potrzebować mojej pomocy – na szczęście – telefon milczy.

Mi teraz pozostaje z niecierpliwością czekać kilka miesięcy na pierwsze informacje na temat stanu zdrowia mojego brata. Tak! 34 lata byłem jedynakiem, teraz mam brata! Walcz mocno, z całych sił, trzymam za Ciebie kciuki! I jeżeli kiedykolwiek będziesz jeszcze potrzebował mojej pomocy – nie bój się, jestem! Mam nadzieję, że kiedyś się poznamy.

Ty też możesz uratować komuś życie!
Historie Dawców